poniedziałek, 1 lipca 2013

O rzeczach zagubionych i o tym, czy można znaleźć testament

Czytam sobie ostatnio Kodeks Cywilny (czasem naprawdę warto czytać kodeksy, żeby nie zapomnieć niektórych przepisów) i dziś dotarłam do przepisów o znalezieniu rzeczy. Dlatego też teraz kilka słów o tym jak wygląda sytuacja prawna znalazcy. Zasadniczo jeśli znajdziemy jakąś rzecz, o której sądzimy, iż została przez kogoś zgubiona, to powinniśmy niezwłocznie zawiadomić o tym właściciela rzeczy. Zazwyczaj jednak trudno to ustalić i wtedy też powinniśmy oddać rzecz odpowiedniemu organowi państwowemu. Tym organem jest starosta, jednak w przypadku miast na prawach powiatu (takim miastem jest np. Sosnowiec) kompetencje starosty przejmuje prezydent miasta. Dlatego też jeśli znajdziemy coś na terenie Sosnowca, to powinniśmy udać się do Urzędu Miejskiego, gdzie działa Biuro Rzeczy Znalezionych. Dzięki tej stronie dowiemy się jakie rzeczy zostały ostatnio znalezione w naszym mieście. Być może któraś z nich należy do Państwa?

Oczywiście w tym miejscu wielu osobom może przyjść do głowy pytanie dotyczące tego, co znalazca będzie z tego miał. Odpowiedź również znajdziemy w Kodeksie Cywilnym.  Zgodnie z art. 186 Znalazca, który uczynił zadość swoim obowiązkom, może żądać znaleźnego w wysokości jednej dziesiątej wartości rzeczy, jeżeli zgłosił swe roszczenie najpóźniej w chwili wydania rzeczy osobie uprawnionej do odbioru. Dlatego też jeśli znajdziemy np. portfel, w którym znajduje się 1000 zł i zwrócimy go właścicielowi, to mamy prawo żądać wydania nam kwoty 100 zł. Jest to tak zwane znaleźne.

Na koniec jak zwykle przedstawię jeszcze ciekawe orzeczenie Sądu Najwyższego, które dotyczy tego zagadnienia.  Mianowicie sprawa dotyczyła tego, iż pewna pani znalazła testament i jako znaleźnego zażądała od spadkobiercy 1/10 wartości spadku. 

Okoliczności znalezienia testamentu były takie, że spadkodawca pan Józef B. zmarł w Londynie, gdzie pozostawił po sobie mieszkanie. Spadkobiercą Józefa B. miał być jego brat Wacław B., który posiadał stosowny testament, zgodnie z którym Józef B. zapisał mu cały spadek. Wacław B. wynajął więc adwokata, czyli panią Marę W-W po to, aby udała się do Londynu i uporządkowała mieszkanie po zmarłym. Pani Maria podczas porządkowania mieszkania znalazła nowszy testament zostawiony tam przez spadkobiercę, który powoływał w nim do spadku już nie Wacława B., tylko swojego bratanka Antoniego B. Generalnie zasada jest taka, że jeśli spadkobierca sporządził kilka testamentów, to liczy się testament najnowszy, dlatego spadkobiercą po Józefie B. ostatecznie został Antoni B. Co w tej sytuacji zrobiła pani adwokat? Oczywiście zawiadomiła Antoniego B. o testamencie, następnie została jego pełnomocnikiem, a na końcu pozwała go do wypłatę znaleźnego, czyli 1/10 wartości majątku spadkowego. Ta 1/10 to była kwota niebylejaka, bo aż 107 916,89 zł. Sprawa przeszła przez dwie instancje, a w końcu trafiła do Sądu Najwyższego. Ostatecznie pani adwokat sprawę przegrała. Sąd Najwyższy wypowiedział się jasno na temat tego, że testament nie może być uznany za rzecz znalezioną, ponieważ testament w ogóle nie jest rzeczą. Dodatkowo SN stwierdził, iż nie doszło przecież do zgubienia testamentu, ponieważ cały czas znajdował się on w mieszkaniu spadkodawcy. Na koniec SN zwrócił jeszcze uwagę na treść art.  646 Kodeksu Postępowania Cywilnego, zgodnie z którym Osoba, u której znajduje się testament, jest obowiązana złożyć go w sądzie spadku, gdy dowie się o śmierci spadkodawcy, chyba że złożyła go u notariusza. Sąd Najwyższy przypomniał, że ten przepis zawiera normę adresowaną do wszystkich obywateli i innych podmiotów, które znajdą się w posiadaniu testamentu, co oznacza, że każda osoba, u której taki testament się znajdzie ma  obowiązek złożenia go sądowi spadku. Nie ma wówczas mowy o żadnym znaleźnym.