Czytam sobie ostatnio Kodeks Cywilny
(czasem naprawdę warto czytać kodeksy, żeby nie zapomnieć niektórych
przepisów) i dziś dotarłam do przepisów o znalezieniu rzeczy. Dlatego
też teraz kilka słów o tym jak wygląda sytuacja prawna znalazcy.
Zasadniczo jeśli znajdziemy jakąś rzecz, o której sądzimy, iż została
przez kogoś zgubiona, to powinniśmy niezwłocznie zawiadomić o tym
właściciela rzeczy. Zazwyczaj jednak trudno to ustalić i wtedy też
powinniśmy oddać rzecz odpowiedniemu organowi państwowemu. Tym organem
jest starosta, jednak w przypadku miast na prawach powiatu (takim
miastem jest np. Sosnowiec) kompetencje starosty przejmuje prezydent
miasta. Dlatego też jeśli znajdziemy coś na terenie Sosnowca, to
powinniśmy udać się do Urzędu Miejskiego, gdzie działa Biuro Rzeczy Znalezionych.
Dzięki tej stronie dowiemy się jakie rzeczy zostały ostatnio znalezione
w naszym mieście. Być może któraś z nich należy do Państwa?
Oczywiście
w tym miejscu wielu osobom może przyjść do głowy pytanie dotyczące
tego, co znalazca będzie z tego miał. Odpowiedź również znajdziemy w
Kodeksie Cywilnym. Zgodnie z art. 186 Znalazca, który uczynił zadość
swoim obowiązkom, może żądać
znaleźnego w wysokości jednej dziesiątej wartości rzeczy, jeżeli zgłosił
swe roszczenie najpóźniej w chwili wydania rzeczy osobie uprawnionej do
odbioru. Dlatego też jeśli znajdziemy np. portfel, w którym znajduje
się 1000 zł i zwrócimy go właścicielowi, to mamy prawo żądać wydania nam
kwoty 100 zł. Jest to tak zwane znaleźne.
Na
koniec jak zwykle przedstawię jeszcze ciekawe orzeczenie Sądu
Najwyższego, które dotyczy tego zagadnienia. Mianowicie sprawa
dotyczyła tego, iż pewna pani znalazła testament i jako znaleźnego
zażądała od spadkobiercy 1/10 wartości spadku.
Okoliczności
znalezienia testamentu były takie, że spadkodawca pan Józef B. zmarł w
Londynie, gdzie pozostawił po sobie mieszkanie. Spadkobiercą Józefa B.
miał być jego brat Wacław B., który posiadał stosowny testament, zgodnie
z którym Józef B. zapisał mu cały spadek. Wacław B. wynajął więc
adwokata, czyli panią Marę W-W po to, aby udała się do Londynu i
uporządkowała mieszkanie po zmarłym. Pani Maria podczas porządkowania
mieszkania znalazła nowszy testament zostawiony tam przez spadkobiercę,
który powoływał w nim do spadku już nie Wacława B., tylko swojego
bratanka Antoniego B. Generalnie zasada jest taka, że jeśli spadkobierca
sporządził kilka testamentów, to liczy się testament najnowszy, dlatego
spadkobiercą po Józefie B. ostatecznie został Antoni B. Co w tej
sytuacji zrobiła pani adwokat? Oczywiście zawiadomiła Antoniego B. o
testamencie, następnie została jego pełnomocnikiem, a na końcu pozwała
go do wypłatę znaleźnego, czyli 1/10 wartości majątku spadkowego. Ta
1/10 to była kwota niebylejaka, bo aż 107 916,89 zł. Sprawa przeszła
przez dwie instancje, a w końcu trafiła do Sądu Najwyższego. Ostatecznie
pani adwokat sprawę przegrała. Sąd Najwyższy wypowiedział się jasno na
temat tego, że testament nie może być uznany za rzecz znalezioną,
ponieważ testament w ogóle nie jest rzeczą. Dodatkowo SN stwierdził, iż
nie doszło przecież do zgubienia testamentu, ponieważ cały czas
znajdował się on w mieszkaniu spadkodawcy. Na koniec SN zwrócił jeszcze
uwagę na treść art. 646 Kodeksu Postępowania Cywilnego, zgodnie z którym
Osoba, u której znajduje się testament, jest obowiązana złożyć go w
sądzie spadku, gdy dowie się o śmierci spadkodawcy, chyba że złożyła go u
notariusza. Sąd Najwyższy przypomniał, że ten przepis zawiera normę
adresowaną do wszystkich
obywateli i innych podmiotów, które znajdą się w posiadaniu testamentu,
co oznacza, że każda osoba, u której taki testament się znajdzie ma
obowiązek
złożenia go sądowi spadku. Nie ma wówczas mowy o żadnym znaleźnym.